1. Co klika tygodni pojawia się wpis ministra Rostowskiego na Twitterze informujący, że po raz kolejny spadła rentowność polskich obligacji. Wpis sprzed 2 dni był szczególnie radosny, bo rentowność 2-letnich obligacji spadła poniżej 3% (wyniosła 2,97%), a rentowność tych 10 letnich, spadła poniżej 4% (wyniosła 3,52%).
Oczywiście minister bez skrępowania sugeruje, że to wynik prowadzenia przez niego odpowiedzialnej polityki w zakresie finansów publicznych i puentuje, że to „kubeł zimnej wody, wylany na głowy krytykującej go opozycji”.
Ponieważ często piszę na temat polityki finansowej Rostowskiego, poczułem się oblany tą zimną wodą i ze schłodzoną w ten sposób głową z całą odpowiedzialnością oświadczam, że się cieszę z obniżenia rentowności naszych obligacji i mam nadzieję, że utrzyma się ono przez jakiś czas na tym obniżonym poziomie.
W ten sposób bowiem jest poważna szansa na to, że wystarczy 43 mld zł zaplanowane w tegorocznym budżecie na obsługę naszego długu publicznego i nie trzeba będzie zabierać na ten cel pieniędzy z innych działów.
2.Niestety poważnie się obawiam, że to radosne „ćwierkanie” Rostowskiego i przy okazji moje zadowolenie, będą trwały raczej krócej niż dłużej.
Spadek rentowności naszych obligacji nie jest bowiem niczym wyjątkowym, spada bowiem oprocentowanie tych papierów w odniesieniu do większości krajów pożyczających na międzynarodowym rynku, za wyjątkiem tych, które korzystają z pomocy międzynarodowej.
Banki centralne, w tym szczególnie tych krajów, które mają duży wpływ na międzynarodowe finanse od dłuższego czasu pompują do swoich gospodarek dodatkowe miliardy, a jedynym ograniczeniem jest nie wywołanie nadmiernej inflacji.
Tak zdefiniował swoje działania przed tygodniem bank centralny Japonii. Poinformował on publicznie, że będzie on dodrukowywał jeny do momentu kiedy inflacja liczona w ujęciu rok do roku, nie przekroczy 2%.
Amerykańska Rezerwa Federalna z kolei poinformowała, że będzie udzielała bankom komercyjnym pożyczek oprocentowanych w przedziale 0-1%, których wartość miesięcznie będzie wynosiła 85 mld USD, dopóki wyraźnie nie poprawi się sytuacja na tamtejszym rynku pracy.
Także Europejski Bank Centralny nie zasypia gruszek w popiele. Wprowadził do systemu bankowego krajów strefy euro około 1 bln euro, udzielając na taką kwotę nisko oprocentowanych pożyczek bankom komercyjnym.
Skupił także na rynku wtórnym obligacje hiszpańskie i włoskie, a wcześniej także greckie, portugalskie i irlandzkie na kwotę około 0, 5 bln euro.
3. To właśnie ta polityka największych banków centralnych ratujących gospodarki przed recesją spowodowała, że na rynkach finansowych krążą ogromne pieniądze i szukają miejsc, gdzie można by łatwo zarobić.
Przy czym teraz inwestuje się głównie w tej instrumenty finansowe, które cechuje większa pewność odzyskania zainwestowanych środków, a taki charakter mają obligacje czy bony skarbowe, choć pewność inwestycji w te papiery nadwyrężył w ostatnich latach przypadek Grecji.
Dlatego takim dużym zainteresowaniem cieszą się obligacje krajów UE spoza strefy euro, bo rentowność tych papierów pozwala naprawdę na wysokie zarobki, a i ryzyko nie jest przynajmniej takich inwestycji nie jest zbyt duże.
4. Tyle tylko, że w przypadku naszego kraju taki napływ zagranicznych pieniędzy powoduje, że już ponad 50% naszego długu publicznego czyli ponad 450 mld zł, jest w rękach inwestorów zagranicznych, a ponad 1/3 tego długu, to zadłużenie w walutach innych niż polski złoty.
Dlatego jakakolwiek głębsza dewaluacja złotego albo też panika na rynkach finansowych, może doprowadzić do sytuacji, w której nie tylko gwałtownie wzrośnie rentowność naszych obligacji ze względu na ich masową wyprzedaż przez inwestorów zagranicznych, a dług przekroczy konstytucyjną wartość 60% PKB.
Dlatego też radosne „ćwierkanie” ministra Rostowskiego na Twitterze, że te spadające rentowności naszych obligacji to jego zasługa, jest nie tylko nieprawdziwe ale i wręcz w dramatycznej sytuacji naszych finansów publicznych (gdy mamy zamiecione pod dywan przynajmniej przynajmniej 3-4% PKB zobowiązań, a więc całość długu publicznego jest bliska 60% PKB), zwyczajnie nieodpowiedzialne.